Wszystkie nowości

Oczekiwania modowe

W minionym okresie moda nigdzie się nie zmieniła, nic nie osiągnęła, w ogóle się nie zmieniła i nadal była nudna. Poniżej znajduje się podsumowanie ostatnich pokazów sezonu SS 2025 przed porterem. Było kilka świetnych momentów i nadal warto o nich rozmawiać.

Ale o nudzie i tym, że w modzie nic się nie dzieje, a wszystko jest poniekąd zamrożone w oczekiwaniu na kolejny wielki przełom, pisaliśmy już pół roku temu. Ostatni przypadek miał miejsce 10 lat temu. Ale w długiej przerwie między starym a nowym, w oczekiwaniu na środek ciężkości, wokół którego wszystko się kręci i pojawi się na nowo, moda nadal funkcjonuje jak zwykle. Dawni bohaterowie mody są wciąż z nami, a niektórzy z nich nawet do nas wrócili. Ponownie. Zacznijmy od nich.

Oczywiście najbardziej oczekiwanym pokazem sezonu był pokaz Valentino i oczywiście było to również spowodowane powrotem Alessandro Michele, który objął stanowisko dyrektora artystycznego. I nie zawiódł nas. Widzieliśmy, jak Michele pamiętał go w Gucci. Oczywiste jest, że nie ma już lekkomyślności, wolności i porzucenia, a co najważniejsze, poczucia odkrywania nowego i obalania starego, które stworzyło siłę napędową początków Mikela w Gucci. Zamiast oswojonego smoka, zamiast własnej woskowej głowy pojawił się porcelanowy kot (Michele zawsze był mistrzem takich metafor). Ale ogólnie rzecz biorąc, zamiast głowy nie było nic, nic prowokującego ani prowokującego. Ale piękno wystarczyło. Była twarz dosłownie ozdobiona klejnotami, delikatne jedwabne sukienki, które Michele zawsze umiał uszyć, a nawet pewna niepełnosprawność, która wcześniej nie była dla niego charakterystyczna.

To właściwie ulubiona epoka Michele, chociaż Valentino z końca lat 60. i 70. wyróżniał się na tle innych i nie przywiązywał dużej wagi do dziedzictwa. Ale prawie wszystko jest już nam znane, z wyjątkiem tego, że jest więcej kokardek i ogólnie czerwieni. Ale niewiele osób spodziewa się zobaczyć zupełnie nową Michele, która w niczym nie przypomina swojej poprzedniej postaci. Kochają go za to, kim jest. Może sobie pozwolić na połączenie dżinsów i czarnego gorsetu, ale może też nosić czapkę typu bunkier i koronkowe rękawiczki. Wszystko to nie będzie przypominać buduarowego burdelu, ale będzie wyglądać delikatnie i wzruszająco.

Ogólnie marzę, żeby zobaczyć go grającego Saint Laurenta ze szczerą miłością do lat 70. Być może wtedy okazałoby się to ważniejsze niż obserwowane dziś niemal mechaniczne odwzorowanie głównych klisz Saint Laurenta, w wykonaniu Anthony'ego Vaccarello z niebezpiecznym przybliżeniem do działania sztucznej inteligencji.

Kolejnym bohaterem, który pojawił się niemal jednocześnie z Michele, był oczywiście Demna Gvasalia. Zupełnie inni, prawie razem stworzyli 10 lat temu chwalebną rewolucję modową. Jego Balenciaga była piękną kolekcją, a piękno jest podstawowym znaczeniem wszystkiego, co robi Demna. Jednym z jego najważniejszych osiągnięć nie było to, że nauczył się używać ukierunkowanej i kontrolowanej kpiny (choć to zrobił) ani to, że był w stanie zapanować nad mocą dziedzictwa Margieli (choć był w stanie), ale to, że złamał prawa nowoczesne piękno. To znaczy, że rozumiem. . Nie chodzi tylko o przełamanie norm i zamianę operowej peleryny Balenciagi na czerwoną suknię frotte. Demna zrozumiał coś ważnego. Współczesne piękno jest postpięknem.

Opuszczone środowiska przemysłowe pokryte graffiti, walące się domy z kruszącym się tynkiem i łuszczącą się farbą, stosy starych T-shirtów i bluz na ulicznych targowiskach grzebanych przez dzieci na przedmieściach Paryża – to wszystko w ten czy inny sposób się powiedzie. Pokaz mody. Jeśli weźmiemy pod uwagę odniesienia kulturowe, może to być „Wenus w szmatach” Pistoletta ze stosami ubrań (pamiętacie, że Balenciaga miała takie gabloty?) lub aktualny wenecki „Monte di” Büchela z hipnotycznie pięknymi górami starych śmieci. To „Pieta „. Postpiękno jest po prostu tym, co pozostaje, gdy piękno okazuje się zmniejszone i zagrożone.

Wszystko to istnieje w obecnej przestrzeni od dawna i jest niemal banałem i chociaż to nie Gvasalia odkrył tę wizję (zwykle zadaniem mody nie jest otwieranie nowych horyzontów ideologicznych i estetycznych), stworzył wielki luksus Rozumiemy, jak branża marek może to wykorzystać. Dlatego najpiękniejszą częścią jego kolekcji nie są nawet ciągłe ciężkie sukienki pancerne czy celowo niezrównoważony wygląd bielizny i odzieży wierzchniej (w kolejności rosnącej - pończochy swetrowe, pończochy w kurtce bomber, pończochy z futrem), ale kostiumy dosłownie składają się z różne rzeczy. Rękawy jedwabnej sukienki wiszą pod bluzą i wyglądają jak ozdobne wykończenia. Jeśli Margiela zamieniła korek od wina w naszyjnik, Demna Gvasalia praktycznie zrezygnowała z transformacji. Zawiązuje zieloną suknię roboczą wokół modelki ubranej w szarą czerń i staje się ona cennym wykończeniem, centrum znaczenia całego wyglądu. Fakt, że przedmiotu nie da się przerobić bez zmiany jego kształtu czy ponownego przycięcia, ale faktycznie można go używać w stanie gotowym – to autorski pomysł Gwasalijewa i w tym właśnie tkwi jego siła. A sądząc po tym, że Balenciaga właśnie przedłużył kontrakt na czas nieokreślony, władza nadal należy do niego.

Nicolas Ghesquière jest obecny na scenie mody od prawie 30 lat – tak, trudno w to uwierzyć, ale właśnie tyle czasu minęło od jego debiutu w Balenciadze. Przez ten czas występował w różnych rolach, od złotego chłopca po zasłużonego mistrza, a teraz, po dziesięciu latach pracy w Louis Vuitton, zyskał stabilność w najważniejszej jakości – oddaniu czystej sztuce projektowania mody. W jego kolekcjach zawsze widać dwie wielkie miłości – kostium historyczny i lata 80., czyli czas jego młodości. Pierwszą miłość reprezentował tym razem męski renesansowy garnitur (Ghesquière opowiadał o zamkach nad Loarą, wśród których się wychował), a drugą – rowerowe spodenki i tuniki z abstrakcyjnymi nadrukami (prace francuskiego artysty Laurenta Grasso, który w pejzażu renesansowym umieszcza współczesne wizerunki ciał niebieskich i różnych zjawisk atmosferycznych). Wśród zestawień bardzo Ghesquièreańskich zauważamy także czarne jedwabne spodnie z jedną nogawką w połączeniu z czerwoną skórzaną kurtką z wciętą talią i luźnymi topami w kryształki z przezroczystymi pantalonami tuż pod kolanami. Ale nawet w najbardziej oczywistych zestawieniach – np. ozdobna koszulka na ramiączkach z rowerem czy spodenkami bokserskimi – jego dłoń zaciera wszelki ślad banału, bo to ręka mistrza.

Prada zazwyczaj przeplata kolekcje wybitne z kolekcjami, które są po prostu dobre, a jeśli poprzednia była z pierwszej kategorii, to obecna jest z drugiej. Ostatnim razem była pełna koordynacja między dwiema parami rąk wykonującymi różne czynności, ale tym razem było widać, że czyje: ogromne okulary w kształcie ważki, kapelusze panamskie z przezroczystymi okienkami na rondzie, rajstopy z paskiem i haftowane sukienki to Miuccia Prada, a długie spodnie z wleczonymi nogami, koszulami i ciężkimi skórzanymi spódnicami z karabińczykami – to Raf Simons. Te koszule i te spodnie były tym samym echem męskiej kolekcji, którą zawsze ma Prada. Ale przede wszystkim zadecydował o tym efekt ubrań nagle porwanych przez wiatr, jaki wywołał drut włożony w kołnierzyki i mankiety koszul, przód trenczy oraz obszycia sukienek i sukienek.

Tę sukienkę nosiła bardzo młodo wyglądająca modelka, ale ulubiona gra Prady w męskość i kobiecość (a właściwie stereotypy obu), która była tematem poprzedniej kolekcji, brzmiała tu tylko z daleka. Ogólnie rzecz biorąc, ta kolekcja jest dość eklektyczna, a najbardziej oczywistą fabułą są tutaj lata 60. XX wieku, czyli młodość samej Prady i jej, najwyraźniej ulubionego projektanta mody tamtych czasów, Andre Courrèges: zauważone przez wszystkich kapelusze panamskie z oknami to nie pierwszy raz był cytowany w Pradzie, przypomnijmy sobie legendarne futra z makami z kolekcji SS 13. Jednak brak jednolitego motywu nie umniejsza siły tej kolekcji – i można śmiało powiedzieć, że na wiosnę wszyscy wyjdą na ulice w tych wielobarwnych prążkowanych rajstopach z paskami i w spódnicach z karabińczykami. A oryginały butów powtarzających się w tej kolekcji, które przez lata były bestsellerami w kolekcjach, wszystkie zostały już wyjęte z szaf,

I też po latach obserwacji wiadomo już, że jeśli w którymś sezonie kolekcja Prady była po prostu dobra, to znaczy, że Miu Miu będzie wybitna – tak było i tym razem. Wydaje się, że widzieliśmy już w niej wszystko – małe sukienki, majtki i inną bieliznę, winylowe płaszcze, plisowane spódnice do kolan i spodnie dresowe. Ale jak genialnie to wszystko zostało pomyślane i w jakich cudownych kombinacjach zostało zaprezentowane! Wydaje się, że temat bielizny jako samodzielnego ubioru został już mocno wyeksploatowany – zarówno w ogóle, jak i w Miu Miu w szczególności. Ale tym razem Prada pokazała – nawet nie wiem, jak to nazwać – dzianinowe bandaże lub długie rękawy pocięte w paski, owijane wokół torsów modelek na T-shirtach z cienkimi ramiączkami lub kręconymi sukienkami – i było to niezwykle wzruszające. A do majtek w tej kolekcji dołączyły dość skąpe (ale jednocześnie zakrywające brzuszki) T-shirty i kilka metalowych pasków w formie łańcuszków z uroczymi zawieszkami – i to było pełne ironii. Cóż, charakterystyczne połączenie majtek z małymi koszulami i swetrami oraz płaszczami przeciwdeszczowymi lub kurtkami na górze zostało tutaj wykonane w idealnych proporcjach.

Nie sposób nie zwrócić uwagi na plisowane spódnice, złożone jakby z dwóch różnych, schludnych tomów, szorty, również dwukolorowe i look wykonany z takich spodenek, małą bluzę (w ogóle wszystkie tomy były bardzo powściągliwe) i kurtka jest nie tylko niezbyt obszerna, ale wręcz mała, jak ta, z której wyrosła, ramiona są trochę wąskie, rękawy trochę krótkie. Ale najbardziej urzekające i piękne były sukienki, jakby przerobione dla biednych sierot ze starych strojów księżniczek: haftowane jedwabne brzegi zostały wycięte i umieszczone na jakiejś lekko pomarszczonej podstawie, a dekolt na plecach obszyto szyfonem kradnie. Bez wątpienia jedna z najlepszych kolekcji sezonu, a w zasadzie po prostu najlepsza.

Kolekcje Hermès zaprojektowane przez Nadège Vanet mają skłonność do wyjątkowych, czasem wręcz przesadnych niuansów. Tym razem kolekcja poświęcona była jej pracowni artystycznej i wypełniona została detalami nawiązującymi do jej pracowni (np. specjalne kieszonki na długopisy i ołówki w skórzanych kurtkach i kombinezonach) oraz różnymi pracochłonnymi technikami rzemieślniczymi (np. tak, żeby wyglądało jak sztruks). , zamieniony niemal w koronkę i umieszczony na elastycznej jedwabnej siatce). Równoważenie tych umiejętności motorycznych było tematem seksualności jako pewności siebie i siły, która pojawiła się drugi sezon z rzędu (na przykład proste spódnice wykonane z przezroczystej jedwabnej siateczki z zamkami błyskawicznymi zakładane na mikroszorty i uzupełnione wydłużonymi skórzanymi kurtkami z dwuczęściowymi elementy złączne). Wszystkie kolory tym razem utrzymane były w szaro-beżowo-brązowej gamie z odrobiną przebłysków fuksji.

Hermès lubi zamieniać to, co techniczne w dekoracyjne i generalnie odsuwać estetykę od funkcjonalności i choć skórzane kombinezony artysty wyglądają jak kwintesencja luksusu, to można sobie wyobrazić, że klienci Hermes podejmują w nich jakąś lekką praktykę artystyczną – właśnie z tego powodu nieruchomość.

Wydaje się, że obecna Bottega Veneta ma wszystko, czego potrzeba: wyraźną sylwetkę z szerokimi opadającymi ramionami, trapezem zwężającym się ku dołowi lub z wciętą talią oraz ekscentryczne kudłate nakrycia głowy i spódnice z rozcięciami po bokach i wszytymi fajnymi frędzlami oraz szerokie, luźne spodnie o zupełnie nowoczesnym kroju - a nawet spodnie z jedną nogawką (to zdecydowanie trend sezonu), z naszytymi spódnicami oraz sztywne, obszerne koszule ze sztywnymi spiczastymi kołnierzykami i szlachetną, ciemnozieloną i bordową grubą skórą i pięknie drapowane suknie wieczorowe. Ale ogólnie Bottega Veneta SS 25 sprawia wrażenie kolekcji stworzonej przez człowieka, który współpracował z wybitnym projektantem – którym w rzeczywistości jest Mathieu Blasi, który współpracował z Phoebe Philo. I ciągle widzimy echa jego twórczości i tych kolekcji w dzisiejszej Bottedze, ale nie, nie widzimy poziomu ówczesnej Celine.

Louise Trotter z Carven pracuje zauważalnie ciekawiej z objętościami i sylwetkami. Jej pierwszą kolekcję już zauważyliśmy – uczcijmy też tę, bo na to zasługuje. Wykonana niemal w całości w czerni i bieli, wyraźnie stara się przełamać obowiązujące stereotypy - szerokie ramiona, wyraźne geometryczne kształty w objętości - i sprawić, że wszystko będzie nieco cieńsze i nieco bardziej skomplikowane. A to nie oznacza tak oczywistych kombinacji brył (nie tylko wyraźnych prostokątów, ale także niektórych asymetrycznych, jakby lekko pogniecionych wielokątów), nie tak przewidywalnych ruchów dekoracyjnych - asymetrycznych falbanek, jakby wszytych przypadkowo w nieoczekiwanych miejscach, aplikacji draperiowych w tym samym kolorze, ale inna faktura i ogólnie piękne draperie. I ogólnie wydaje się, że to właśnie Trotter jest w stanie przywrócić Carvenowi popularność, którą ta marka utraciła ładnych kilka lat temu.

Falbany i falbany stały się głównym elementem dekoracyjnym aktualnej kolekcji Uma Wang, zastępując poduszki, z których skomponowano całe stylizacje w poprzedniej kolekcji. Były też warstwy i rzędy falbanek, zebranych w duże sukienki lub wszytych pionowo, jak paski w spodniach. Było też dużo draperii – na przykład bluzka, ciasno drapowana z przodu i z całkowicie odsłoniętym tyłem. Praktycznie nie było stroju całkowicie symetrycznego, ale pojawiały się np. marynarki z jednym rękawem, noszone tyłem do tyłu. Ale ogólnie rzecz biorąc, dekoracyjność charakterystyczna dla Umy Wang została tym razem ograniczona ścisłą paletą - prawie cała kolekcja została wykonana w czterech głównych odcieniach: czarnym, szaro-beżowym, kolorze skorupki jajka i jagodowej czerwieni. Żadnych wzorów, po prostu zabawa fakturami - winyl, pognieciony, pokryty podartymi frędzlami. Modelki Umy wyglądały więc jak kapłanki z jakiejś kosmicznej odysei.

Doszło do kolejnej premiery – pierwszej kolekcji stworzonej przez studio Dries Van Noten bez jej emerytowanego ojca założyciela. Jak dotąd studio radziło sobie ze swoim zadaniem całkiem nieźle. Wszystko było rozpoznawalne - sylwetki luźnych sukienek i spódnic Drisowa z peplumami, jego kolory - szary, miętowy, fuksja i trawiasta zieleń, hafty i aplikacje. Ale pod nieobecność samego Driesa Van Notena wszystko to nie tylko wyblakło, ale nieco straciło swój cel. Jego miejsce w modzie i marce jest na tyle wyjątkowe, że znalezienie kogoś, kto wyznaczy nową ścieżkę dla marki, nie będzie łatwe. A nowa ścieżka i nowy wizerunek są bardzo potrzebne - bo wszystko, co było wcześniej, zostało zbudowane w dużej mierze na osobowości Drisa, na zespole cech, które ucieleśniała ta osobowość, to jego wizerunek był kompozycją łączącą, która wszystko sklejała w całość jedną całość. Teraz musimy wszystko zbudować od nowa i życzymy Driesowi Van Notenowi wszelkich sukcesów w tym trudnym zadaniu rozwoju i zachowania marki.

Tak, w zasadzie nie ma nowych nazw. Wszyscy, którym sugerowaliśmy poczekać pół roku temu na drugą kolekcję, albo ją pokazali i na tym rozmowa się zakończyła, albo nie pokazali, bo zostali zwolnieni. Jedynym, o którym chciałbym wspomnieć, jest Duran Lantink, którego chwaliliśmy już kilka sezonów temu i który w tym roku otrzymał nagrodę LVMH; Pozostaje bardzo sprytny w łączeniu obszernych elementów – które zaczęły się jako koła ratunkowe w pseudo-strojach plażowych w jego debiutanckiej kolekcji, a obecnie ewoluowały w różne formy – ze zwykłymi ubraniami. Wszystko za co go pokochaliśmy - paski, wesołe tapety i lniane kolory, dziwne i zabawne czapki - jest nadal z nim. Cyrkowe rajstopy i kapelusze w paski, od razu przypominające stroje napoleońskie, torrerowskie i klaunów - a przede wszystkim przypominające teatralne szkice rosyjskich konstruktywistów do przedstawień Meyerholda czy Tairowa - były dobre. Ale rzeczy, w których wydaje się, że nie ma nic szczególnie ekscentrycznego, wyglądają świeżo i ogólnie z powodzeniem łączy dowcip i humor, którego praktycznie nie ma we współczesnej modzie. Kolekcja wygląda bardzo lekko, całościowo i na swój sposób humanistycznie – i nawet Naomi Campbell, która najwyraźniej trafiła do niego na fali rosnącej sławy, patrzy na jego pokaz mody nie jak zwykle monumentalnie i pompatycznie, ale bardzo ludzko. I jest ostatnim projektantem mody, który wciąż ubiera facetów w długie sukienki – nie z prowokacji, ale po prostu dlatego, że jest pięknie.


Źródło: "Коммерсантъ". Издательский дом"Коммерсантъ". Издательский дом

Ładowanie wiadomości...

Loading...
śledź wiadomości
Bądź na bieżąco z najnowszymi wiadomościami i aktualizacjami! Subskrybuj nasze aktualizacje przeglądarki i jako pierwszy otrzymuj najnowsze powiadomienia.
© АС РАЗВОРОТ.